W oczekiwaniu na nowości w perfumeriach sieciowych pozwalam sobie wrócić do premier niszowych/butikowych
Tym sposobem dzisiaj o zapachu z kolekcji Chloe Atelier des Fleurs o nazwie Chene. Chene znaczy dąb, więc nie jest to żaden kwiat. W ogóle kompozycja ta w bardzo małym stopniu ma kwiatowy wydźwięk.
Zrobił ją jednak utalentowany Alexis Dadier, który ma dobrą rękę od zielonych, świeższych tonów. I faktycznie perfumy te są przede wszystkim zielone w stylu bluszczowym. Jeśli ktoś zna dawne Diptyque Eau de Lierre, to podobny klimat odnajdzie tutaj. Chene to na pewno kompozycja mało drzewna w klasycznym rozumieniu. Początek ma zielono-cytrusowy, ale na każdym kroku to zieleń mokra, dość chłodna, taka jak bluszcz w jesienny, chłodny i ciemny dzień. Nawet cytrusy nie rozjaśniają jej w jakimś dużym stopniu.
Z czasem przenosimy z powierzchni bluszczowym liści w głębiny kory. Pojawiają się w końcu drzewne elementy. Równocześnie akord cytrusowy przechodzi metamorfozę w kierunku herbaciano-różanym, jakby ktoś wlał kroplę Green Tea do butelki z Chene. Cały czas określiłbym też kompozycję mianem mokrej i zimnej.
Przez większość czasu całość trzyma naturalny wydźwięk, jedynie w bazie wchodzimy w obszary jakieś zleżało-drzewne. Być może to zasługa konkretnego cedru wykorzystanego w kreacji. Wszak producent podaje, że to perfumy w 100% naturalne. Natomiast efekt jest taki, że baza Chene traci animusz.
Opinia końcowa o perfumach Chloe Atelier des Fleurs Chene
Dobry zapach, który jednak nie jest rewolucją. I na pewno nie określiłbym go mianem „dębowego” w takim stopniu jak np. Chene Lutensa.