Otoczka towarzysząca tej premierze może budzić nadzieję na przełomowe pachnidło
Tak się jednak nie dzieje, ponieważ Tom Ford Black Lacquer to perfumy logicznie połączone z nowościami ostatnich lat: Ebene Fume, Myrrhe Mystere, London czy Bois Marocain. Można wręcz dojść do wniosku, że firma musi co roku wypuścić jakiś zapach w tym klimacie, żeby zastąpić spadające sprzedaże poprzedniej nowości.
Oczywiście, te perfumy są przyzwoite, ale jeśli ktoś ma jakąś z wymienionych wyżej pozycji, to zapach ten jest zbędny. Otwiera się w sposób drzewny, suchy i dymny, z pieprzem i kadzidłem jednocześnie. Producent deklaruje użycie kadzidła frankońskiego – olibanum, ale w praktyce woń bardziej przypomina labdanum. Chodzi o to, że Black Lacquer nie jest kościelny i chłodny, a bardziej ciepło-skórzasty, nieco ambrowy.
Ma w sobie też woń lakieru do drewna i odrobinę akordu kserokopiarki oraz kurzu na żarówce. Nie wchodzi jednak w wątki tanie, przesadnie sztuczne lub plastikowe. Pozwoliłem sobie porównać go z Sahara Noir. Na jej tle odbieram go jako woń prostą, choć dość szlachetną. Jest jednak zdecydowanie bardziej płaski i mniej dopracowany.
W bazie zyskuje odcień słodki, waniliowy i molekułowo-ambrowy. Podobny rozwój kompozycji obserwowaliśmy w zeszłorocznej Myrrhe Mystere. Zakładam, że Black Lacquer zajmie jej miejsce w ofercie, a za rok będzie kolejna pozycji w tym stylu itd…
Opinia końcowa o perfumach Tom Ford Black Lacquer
Kompozycja jest wtórna, dość zachowawcza i nie wnosi niczego nowego do pachnącego uniwersum.