Dzisiaj o trzeciej, przedostatniej pozycji z kolekcji „Orientale”
Houbigant Tabac Nomade to mój numer dwa tej linii. Jest to złożenie tytoniu z wanilią w odsłonie półwytrawnej, ale jednak dalekiej od klasycznego rozumienia akordu waniliowo-tytoniowego. W tej kompozycji nałożono bowiem na wszystkie nuty filtr gorzkiej korzenności, suchego drewna i czegoś na kształt paczuli (choć jej nie ma oficjalnie w składzie deklarowanej).
Nie wyobrażajmy sobie jednak, że nie ma tu słodyczy. Ona jest, ale w formie odległej od Tobacco Vanille i tej rodziny. Houbigant przemyca słodycz drapiącą w gardle, taką a’la skrystalizowany miód gryczany z kroplą dziegciu. W ogóle perfumy zdają się też przybrudzone, skórzane, z wątkiem smaru i silnika w tle. I to jak najbardziej są zalety.
Myślę, że dużo osób w sposobie gry przypraw znajdzie pewne podobieństwa do Kenzo Jungle. Palący eugenol z olejku goździkowego jest tu pierwszoplanowym bohaterem. Co więcej, efekt ten trwa od początku do końca. To znaczy, że w każdej sekundzie akord ten będzie wpływał na odbiór Tabac Nomade.
Pozwoliłbym sobie też na pewną dygresją dotyczącą nawiązań do męskiego nurtu słodziaków-ulepiaków. Houbigant, zwłaszcza w późnym sercu i bazie, ciąży ku męskiej stronie. Interpretuje jednak ten temat w szlachetny sposób (a na pewno szlachetniejszy niż mainstream). Wanilia, przyprawy, akord ambrowo-piżmowy i sam tytoń nie grają tu tanio i nie są w żadnym momencie ulepnie-plastikowe (czasami tylko nieznacznie wychylą się w takim kierunku). Tabac Nomade to dobry przykład jak takimi nutami zagrać, aby brzmiały jakościowo.
Opinia końcowa o perfumach Houbigant Tabac Nomade
Antoine Lie po raz kolejny dowiódł swoich umiejętności. Tabac Nomade to bardzo dobrze zrobione pachnidło, które zadowoli zwłaszcza fanów przyprawowych, ale nieprzesłodzonych kompozycji tytoniowych.