To rozpuszczalna guma owocowa wrzucona do kawy latte z dużą ilością różowego brokatu
Montale Dallachai to chemiczno-różowe perfumy, w których główną nutą jest marakuja (klimaty Simone Andreoli Don’t Ask Me Permission, Kirke, Erba Pura) podana na sposób waty cukrowej ze świecącymi drobinkami. I to na subtelnym tle słodkiej kawy znanej z Montale Intense Cafe. Pozornie mogłoby się wydawać, że będzie to masakra tandety. Natomiast zapach w tej swojej taniości jest urzekający i taki, że naprawdę chce się go wąchać. Podejrzewam, że postawiony na półkach sieciowych perfumerii z marszu stałby się wielkim hitem.
Wbrew nazwie nie są to żadne głębokie interpretacje czarnej kawy czy przypraw w stylu arabskim. To tylko (albo „aż”) różowa kompozycja o dziewczęcym brzmieniu. W tej chemiczności gumy rozpuszczalnej jest jednak sens. Jedynie trochę razi słodko-zakurzona baza, bo w niej niewiele zostaje z tonów gumy, marakui i mlecznej kawy.
Jeśli już miałbym się doszukiwać przypraw, to byłaby to forma mlecznych landrynek o aromacie kardamonu. Nie czuć goździków z ich korzennością, ani szafranu (słuszniej napisać: „molekuł imitujących szafran”).
Opinia końcowa o perfumach Montale Dallachai
Bardzo ładny zapach, który na pewno stanie się wielkim bestsellerem. Jest chemiczny straszliwie, ale z pomysłem.