I przyszła pora na potyczkę z Le Male. Klasyczna nuta fougere została tu wzbogacona o dziwaczne i pozornie niepasujące składniki z kwiatem pomarańczy i miętą na czele. Oprócz samej kompozycji zapachowej trudno przymknąć oko na cały klimat, swoistą ideę tego zapachu. Kiedyś oglądałem pokój człowieka, który w całości poświęcił go tym perfumom. Miał standy, mnóstwo butelek limitowanych we wszystkich pojemnościach, plakaty, wielkie butle promocyjne, całą gamę produktów dodatkowych. Niestety, nie mogę… Czytaj dalej… teraz znaleźć linka do tamtej kolekcji, ale pewnie sporo osób pamięta tego mężczyzny. Mnie zastanawia natomiast, jaka byłaby pozycja tych perfum bez świetnego (choć kontrowersyjnego) marketingu. W roku 1995 musiał to być prawdziwy szok dla skostniałego rynku męskiego.
Już na początku zaznaczę, że ja do fanów Le Male się nie zaliczam, ale doceniam walory olfaktoryczne tej kompozycji. Początek faktycznie jest miętowy, ale nie w klasyczny, ostry i świeży sposób. To mięta nasycona cukrem, zerwana już jakiś czas temu, ale jeszcze nie sucha. Może trochę zwiędnięta. Dosłownie krok za nią idzie lawenda. Ta posiada już kolce, choć wciąż są one oblepione sporym ładunkiem słodyczy. Czuję też trzeci składnik, ale nie jest nim deklarowana bergamota a kardamon. Pali, kręci w nosie i niesie sporo zieleni. Gibkość tych trzech składników jest olbrzymia. Perfumiarz postawił na nietypowe ich interpretacje i udało mu się z eksperymentu wyjść obronną ręką. Szkoda, że osobiście nie cierpię lawendy. 🙁
Później Le Male traci sporo z pierwotnego impetu. Wysładza się jeszcze bardziej i zyskuje fizjologiczną nutę kwiatu pomarańczy. Mogę się mylić, ale Kurkdjian (na zdjęciu) właśnie w tych perfumach pierwszy raz nadał tej ingrediencji taką formę i później traktował ją jako własny podpis (np. Fleur du Male, Custo Man, APOM Pour Homme). A przy okazji przypomnę, że zapach kwiatu pomarańczy można uzyskać rozcieńczając kał ssaków. To pewnie stąd te naturalistyczne skojarzenia.
Wracając jednak do Le Male… Główny składnik, który pośrednio jest wyczuwalny od samego początku to wanilia. Trochę puchata, słodka do bólu zębów, wręcz miodowa. To właśnie w niej utopione są nuty środkowe. Czuć resztki lawendy, wspomniany kwiat i migdałową tonkę ze sporą ilością kumaryny. I na dobrą sprawę mógłbym na tym zakończyć opis, bo baza Le Male płynnie wywodzi się z nut serca. Może tylko utracony zostaje pierwiastek lawendowy, a sporo więcej jest wanilii i ostrego cynamonowego eugenolu. Producent deklaruje sporo elementów drzewnych, ale mój nos jakoś ich nie wykrywa, a podobno jest i drewno sandałowe, i cedrowe.
Mnie osobiście zupełnie się nie podoba ten miks fougere ze słodkościami, ale uczciwie muszę przyznać, że jakość wykonania Le Male jest oszałamiająca. Przejścia między nutami charakteryzują się dużą harmonią, żaden ze składników nie wybija się ponad perfekcyjnie wykonaną taflę. I nawet wanilia, która czasami sprawia wrażenie zbytnio rozrośniętej, jest przykładem talentu kaukaskiego perfumiarza. Tym samym dobiegłem do końca tej trudnej recenzji i powiem Wam jeszcze, że jestem dumny. Udało mi się pominąć uprzedzenia, aspekt kulturowy i marketingowy.
Przecież i tak liczy się tylko zapach.
Nuty: mięta, lawenda, bergamotka, kardamon, arcydzięgiel, cynamon, kumin lub kminek (różne źródła różnie podają), kwiat pomarańczy, wanilia, bób tonka, drewno sandałowe, drewno cedrowe, ambra
Rok powstania: 1995
Twórca: Francis Kurkdjian
Cena, dostępność, linia: w każdej chyba perfumerii; bogactwo linii pielęgnacyjnej i produktów dodatkowych;
Trwałość: fantastyczna; nawet 10-12 godzin
Fot. nr 1 z operfumach.pl
Fot. nr 2 z nadia2gr.pinger.pl
Fot. nr 3 z joyce.fr
Fot. nr 4 z microsoft.com