Udało mi się opisać prawie wszystkie nowości dostępne w perfumeriach selektywnych, więc dzisiaj ciekawa premiera zapachu mniej popularnego.
Karl Lagerfeld Fleur d’Orchidee to, o dziwo, bardzo interesujące perfumy operujące na nucie kwiatu pomarańczy. W porównaniu do innych wariacji z tej serii (Fleur de Pecher, Fleur de Murier), tę można nazwać mianem perełki. To za sprawą odwagi, mało komercyjnego charakteru i emocji przekazanych w kompozycji.
Po pierwsze, mamy tutaj neroli w mocnej, uderzającej wręcz w nos formie. To absolutnie nie są jakieś rozwodnione kwiatki w popłuczynach po detergencie. Marka Karl Lagerfeld zbliża się klimatem do takich klasyków jak Tom Ford Eau de Soleil Blanc czy Eau de Givenchy 2018. Tony ciepłe, nieco babcine, nieco świeże i kolońskie plotą się w opowieść znacznie droższą niż faktyczna cena.
Oczywiście, baza i inne nuty nie są przedstawione perfekcyjnie. Zwłaszcza występujący w sercu akord białych kwiatów „podwiewa” chemią, ale moc neroli skutecznie przykrywa te niedoskonałości. Co więcej, kwiat pomarańczy nie jest tu elementem wyczuwalnym jedynie na początku, a trwa do bazy. To kolejna zaleta i dowód na wartość kompozycji Fleur d’Orchidee.
Długość życia neroli przekłada się również na to, że fundamencie nie jesteśmy rażeni taniością i tragedią. Nie łudzę się, że obcujemy tu ze składnikami naturalnymi, ale Emilie Coppermann pokazała umiejętności na wysokim poziomie, aby przedstawić to wszystko w znacznie „droższym” stylu.
Nie bez znaczenia pozostaje też fakt, że perfumy te mają w sobie to coś, co sprawia, że chce się przykładać nos do nadgarstka. Mówią jakąś opowieść. To wartość sama w sobie.
Opinia końcowa o perfumach Karl Lagerfeld Fleur d’Orchidee
Uważam, że to najlepszy zapach z tej linii perfum firmy Karl Lagerfeld. Na pewno warto go poznać, chociaż jednocześnie pragnę podkreślić, że nie sięgamy tu poziomu wyżej wymienionych perfum, a jedynie do nich nawiązujemy.
Cieszę się jednak, że marka wyszła z okowów przeciętniactwa i zaryzykowała kreację czegoś odważniejszego.