Perfum, w których poczujemy naturalną woń olejku sandałowego na niskiej, średniej, a nawet luksusowej półce, nie ma wcale. Chcąc poznać ten aromat musimy sięgnąć po kompozycje niszowe lub butikowe, np.: Tom Ford Santal Blush, Diptyque Tam Dao, Profumum Santalum. Jest jeden wyjątek…
…i tym wyjątkiem są właśnie perfumy Yves Rocher Voile d’Ocre. Wspaniały, oszałamiający swoją złożonością aromat olejku sandałowego jest tutaj doprowadzony do poziomu niebotycznego. To znaczy, że nie pachnie jak jakieś poślednie molekuły imitujące drewno sandałowe, a wręcz przeciwnie – charakteryzuje go potężna wielowątkowość naturalnej ingrediencji. Mamy zatem w Voile d’Ocre nuty słoneczne, maślane, kremowe. Momentami pojawia się niuans bezy cytrynowej, później rozgrzanego drzewa nasączonego żywicami. Na mnie zrobiły te perfumy wrażenie olbrzymie. I co więcej – one pachną naprawdę jak olejek sandałowy. Zatem albo użyto tu naprawdę tego olejku, albo ktoś idealnie zrekonstruował jego zapach. W tym drugim wypadku brawa należą się jeszcze większe, bo to koronkowa robota.
Twórcami tego zapachu jest Fabrice Pellegrin (jego przedstawiać nie trzeba) oraz Ane Ayo. Zwracam uwagę na drugą osobę, ponieważ pierwszy raz zetknąłem się z nią w pierwszej połowie roku. To właśnie ona wyczarowała przepięknie lekkie A Drop d’Issey Miyake. Obie kompozycje łączy wysoka dbałość o detale.
Formalnie w perfumach Yves Rocher Voile d’Ocre mamy tylko dwie nuty: drewno sandałowe oraz cedr. Ten pierwszy dominuje, choć pierwsze pięć minut rozgrywa się pod dyktando drugiego. To właśnie dlatego początek często opisywany jest jako agresywnie sosnowy, pachnący ołówkami, deską lub chłodnym, żywicznym lasem. Efekt ten nie trwa jednak długo i sandałowiec wychodzi na plan pierwszy. Podczas testów pobieżnych w perfumerii bardzo łatwo to przeoczyć.
W obrębie drzewnej sceny dzieje się jednak nadspodziewanie dużo. Jest bowiem miejsce dla delikatnych tonów przyprawowych, piżmowych i kadzidlanych. Wszystko na kanwie ciepłego, przytulnego sandałowca. Tym sposobem dochodzimy do wrażeń bardziej subiektywnych. Voile d’Ocre możemy odebrać jako woń niesamowicie komfortową, nawet coś w stylu kokonu. Nie ma tu za dużo drzazg, a jest kojące ciepło.
Kwestia odbioru przez klientów
Jeszcze muszę poruszyć jedną rzecz. Tak jak figa Elizabeth Arden (Green Tea Fig) wylądowała na wyprzedażach w dyskontach za 20 zł, tak jestem pewien, że Voile d’Ocre jest klapą sprzedażową Yves Rocher. Wynika to z tego, że statystyczny odbiorca nie ma pojęcia, że są w ogóle perfumy figowe (bo ta nuta pojawia się głównie w niszy) i nie wie też, jak pachnie olejek z drewna sandałowego (który jest jedną z najdroższych ingrediencji w warsztacie perfumiarza).
A przypomnę – olejek sandałowy używany jest jako naturalny utrwalacz perfum. Pachnie bardzo długo, ale też subtelnie. Żeby zauważyć jego grę, trzeba w spokoju testować olejek na skórze. I nawet jeśli w Voile d’Ocre nie ma naturalnego olejku z sandałowca białego, to perfumy tak właśnie pachną. To jest wspaniałe!
Według Yves Rocher są to perfumy damskie. Według mnie są to perfumy uniseks z minimalnym przechyłem w męską stronę. Stąd nadałem im kategorię „perfumy niszowe”.
Opinia końcowa o perfumach Yves Rocher Voile d’Ocre
Ponoć Kleopatra kazała swoje alkowy wykonywać z drewna sandałowego, aby jego hipnotyzujący aromat uwodził kolejnych kochanków. Yves Rocher przekazało tę pierwotną, drzewną nutę w sposób niebywały do swojej ceny. Wśród perfumy tego segmentu Voile d’Ocre nie ma konkurencji – znajdziemy ją dopiero na półce niszowej. A i tam zapach wygrywa z większością sandałowców.
Wszystkie zdjęcia i informacje oficjalne pochodzą ze strony yves-rocher.com