Ubolewam, że marka wycofała dopracowane ambrowe cudeńko w postaci L’Ambre de Carthage
Po długiej przerwie wraca jednak na bloga ze swoją ostatnią nowością. Isabey Avant et Apres to zapach z rodziny słonecznej i kwiatowej, wzbogaconej nutą olejku do opalania. To motyw często widoczny w perfumach, raczej z wyższej półki (np.: Tom Ford Eau de Soleil Blanc, Kilian Voulez Vous), ale na szczęście kompozycja Isabey ma partie, które wyróżniają ją od konkurencji.
Elementem pierwszego planu jest nuta orchidei, którą możemy też nazwać frezją, olejkiem monoi lub jaśminem. W praktyce chodzi o to, że Marie Schnirer użyła salicylanów do kreacji swojego akordu kwiatowego, który większość perfumiarzy nazwałaby właśnie orchideą. To akord nieco ostry, metaliczny, z subtelnym podtonem samoopalacza. Do tego dochodzi pewien aspekty mineralny, coś słonego, skalistego, jakby aromat potartych mocno o siebie kamieni. Tego u konkurencji nie było, ale było np. w Jacques Fath Curacao Bay.
Z czasem kompozycja uspokaja się, stanie się leniwie rozkoszna, może wręcz budyniowa. Na szczęście nawet w bazie poczujemy elementy nieco chropowate, które urozmaicają przekaz. Coś jakby piasek lub malutkie kamyczki wrzucone do naszego słonecznego budyniu. W tym momencie akord kwiatowy przesuwa się w stronę kwiatu pomarańczy, takiego naturalnego, już bez salicylanowej nuty orchidei. Pojawia się odczucie pudru z cieniem buduaru.
Isabey Avant et Apres utrzymuje ten obraz do samej bazy, co z kolei powoduje pewien niedosyt. Kompozycja wyraźnie się wypłaszcza i zamiera, choć ten jeden kadr pozostaje miły dla nosa. Nie razi sztucznością lub taniością.
Opinia końcowa o perfumach Avant et Apres
Ciekawa, choć nie rewolucyjna kompozycja w klimacie słonecznych kwiatów.