Clive Christian dołącza kolejną pozycją do swojej luksusowej Private Collection
Efekty są jednak średnie. Perfumy E Cashmere Musk są wonią delikatnie pudrową, słodką, kwiatową z rozwiniętymi tonami drzewno-piżmowo-ambrowymi w bazie. Jeśli ktoś kojarzy wycofane już perfumy Ormonde Jayne Tsarina, to tutaj mamy ich jakby rozcieńczoną, bardziej chemiczną wersję, przesuniętą właśnie w obszar molekułowy. Powiązałbym je też z Puredistance Papilio. Obie propozycje prezentuje jednak wyższy poziom od dzieła Clive Christian.
Zapach rozpoczyna się delikatnie cytrusowo, lekko i nutą różowych kwiatów. I choć w spisie nut mamy wiele kwiatów, to dominantą pozostaje magnolia. Jej wyobrażenie bardzo przypomina magnolie Ormonde Jayne czy Puredistance. Są to zatem interpretacje nowoczesne, nieco nawet futurystyczne. Jednocześnie wszystko skąpane jest w piżmie i substytutach olejków drzewnych. Cechą perfum jest wielka subtelność.
Kompozycja nie jest wielowątkowa, nie iskrzy na skórze. Pachnie jak zwiewny, ale niezmienny woal. To stałe połączenie akordu kwiatowego, cytrusów i tych piżmowo-drzewno-ambrowych molekuł. Nie ma magii, którą Nathalie Feisthauer tchnęła w Papilio.
Natomiast ten zapach również budzi skojarzenia z Calvin Klein Eternity – jeśli już mielibyśmy znaleźć coś w tym klimacie wśród znanych produktów.
Opinia końcowa o perfumach Clive Christian E Cashmere Musk
Prosta, magnoliowo-cytrusowa misktura oparta na tanich, drzewno-piżmowych utrwalaczach. Nie zachwyca ani konstrukcją, ani jakością składników. Nawet nie ma, o czym tutaj za bardzo pisać…