Czas na kolejną nowość od Quentina Bischa
Maison Crivelli Tubereuse Astrale to udana kompozycja. Tuberozę przedstawiono w niej w formie przyprawowo-drzewnej, bez tonów czystego absolutu tuberozy. Nie poczujemy tu zatem woni palonych opon, ani skoncentrowanej, truskawkowej gumy balonowej. Natomiast bez wątpienia została tu użyta naturalna ingrediencja. Quentin Bisch tak jakby wyczarował swój własny akord tuberozy – coś co zrobiła też Sophie Labbe w bodaj najbardziej genialnej tuberozie ostatnich lat – Bvlgari Tubereuse Mystique.
Poziom słodyczy w Tubereuse Astrale jest średni – ani nie za mały, ani nie za duży. Czasami przypomina cukier cynamonowy, choć to cynamon również ambitnie przedstawiony. W zasadzie słusznie powiedzieć, że mamy tu akord przyprawowy, w którym cynamon ma postać korzenną, trochę palącą, ale nie pachnie w sposób infantylny – jak czysty olejek.
Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że kompozycja ma drzewne fundamenty, choć takie nuty nie są deklarowane w spisie. Gdzieś w tle czai się kropla zwęglonej, już przepalonej żywicy. Pojawia się coś ambrowo-paczulowego. Wyraźnie czuć ciepło, może nawet aromat rozgrzanej ziemi. Jest też cień dojrzałych albo wręcz zasuszonych owoców.
Na początku wydawało mi się, że słodycz tych perfum jest tania i cukrowa. Natomiast z czasem nabiera ona szlachetności. Trochę tak jakby aromat cukru pudru zmieszał się z wonią kredensu na przyprawy i wiklinowych koszykiem z owocami.
Wypada powiedzieć jeszcze o tym, że pozornie Maison Crivelli Tubereuse Astrale są perfumami jednostajnymi, ale w zaznaczonym obszarze są bardzo zmienne. To znaczy, że ogólny wyraz kompozycji faktycznie jest cały czas taki sam. Jednocześnie poszczególne elementy żyją, zmieniają się i grają w sposób, który jest w stanie zainteresować odbiorców.
Opinia końcowa o perfumach Maison Crivelli Tubereuse Astrale
Jeśli ktoś lubi tuberozy podane ambitnie, w sposób „nie-wprost”, to powinien poznać tę pozycję, zwłaszcza jeśli cenił wcześniejszą pozycję od Bvlgari.