Poprzednia nowość tej firmy, Quatro Pizzi, o której pisałem w maju jest bardzo dobra, choć przesunięta w damską stronę
W przypadku Casamorati Levar del Sole możemy powiedzieć o skierowaniu w męskie rejony. Samczy pierwiastek poczujemy od razu po aplikacji. I od razu możemy przyporządkować kompozycję do rodziny słodziaków-ulepiaków. Czuć jabłko, miks przypraw i dużo waniliowo-karmelowej słodyczy. Marki niszowe w ostatnim czasie uwielbiają robić takie premiery, czego dobrym przykładem jest chociażby Parfums de Marly Althair.
Levar del Sole ma jednak jedną przewagę nad szeroką konkurencję. To dołączenie akordu szyprowego, mszystego z tonami choinkowej zieleni. Słodycz w takim towarzystwie nabiera szlachetności i nie pachnie już tanio. Pozwolam sobie zauważyć, że podobne konstrukcje są rzadkością, ale słynie z nich np. Roja Parfums. Kto miał okazję powąchać Apex lub Manhattan, to będzie wiedział, o czym mówimy.
Trzeba jednak wspomnieć, że propozycja Casamorati nie jest aż tak złożona i żyjąca jak wspomniana konkurencja. Robi i tak wrażenie. Akord zasłodzony wykazuje przy tym pewną mobilność. Początek ma bardziej w typie „ciepłko jabłko z karmelem i przyprawami”, później staje się bardziej mleczno-tonkowy. Nawet można tam dopatrzeć się tonów pudrowych czy a’la kwiat pomarańczy (którego w składzie nie ma) rodem z Le Male.
Nuta zielono-szyprowa jest raczej niezmienna. To tło, które wykazuje ruchliwość tylko w niewielkim stopniu. Niektórym może kojarzyć się z klimatem paprociowym-fougere za sprawą kumaryny z bobu tonka. Ma w sobie jednak też coś ziołowego, a’la napój estragonowy.
Niestety, w fundamencie perfumy obniżają loty. Jest tam dużo kurzu. Poziom szlachetności spada dość szybko.
Opinia końcowa o perfumach Casamorati Levar del Sole
Udana premiera, choć nie jest rewolucyjna. W mojej ocenie, w tej kategorii Roja Parfums wypada jednak lepiej.