Perfumy inspirowane wynalezieniem pisma przez Sumerów 5000 lat temu i miastem Uruk
Anatole Lebreton Uruk to woń kadzidlana, oparta na naturalnym labdanum w mrocznej, żywicznej wersji. W produktach bardziej znanych żywica ta występowała w Black Cashmere, Sahara Noir, Embers, Jubilation XXV czy Ambre Loup. Tutaj jest jednak zupełnie inna i trudno ją porównywać do jakichkolwiek pozycji. Jest też całkowicie odmienna od opartego na kadzidle frankońskim Grimoire.
Gdyby miał przywołać jeden obraz, to byłby to płonący, drewniany ul złożony na ołtarzu w jakiejś pogańskiej świątyni. Zapach ma w sobie pewną mroczną miodowość znaną z Bois Lumiere. Jest też odrobinę lakierowy, co zapewnia żywica elemi. Wyraźny jest też akord spalonego mchu, choć ten akurat w oficjalnym spisie nut nie występuje. Ilość obrazów, które generuje Uruk jest bardzo duża. Jednak jest to akurat cecha dosłownie wszystkich pachnideł tej firmy.
Nad całością wisi chmura palonego labdanum. Nie czuć tu miękkiej żywicy, ani typowej ambrowości labdanum. To dym, który przeszywa każdą pozostałą nutę. Jego podbicie jest minimalnie słodkie. Widać, że w tym płonącym ulu było trochę miodu. Jednocześnie obraz ten jest balansowany goryczą przypraw.
Kolejnym wrażeniem jest szerokie spektrum aromatów drzewno-spalonych. Uruk ma też pewną dozę zieleni. To trochę tak jakby płoną żywy las z mokrą ściółką i wspomnianym już mchem. I właśnie ten motyw zostaje z nami w bazie, która brzmi szalenie naturalnie i zgodnie z charakterem kompozycji.
Podczas pewnych dni odnoszę jednak wrażenie, że fundament może skręcić w inną stronę i na pierwszy plan wynieść klasyczne kadzidło frankońskie. Wówczas Uruk pachnie bardziej chrześcijańsko i wchodzi w klimaty nieco katedralne. Nie dzieje się to jednak zawsze. Być może to wpływ pogody, zwłaszcza temperatury.
Opinia końcowa o perfumach Anatole Lebreton Uruk
To nie jest przyjazna i łatwa intepretacja labdanum, ale jest na pewno wyjątkowa i bardzo wysokiej jakości. Fani marki na pewno nie będą zawiedzeni.