Powoli czas dokończyć pisanie o tegorocznej, nowej kolekcji marki Sisley
Tym tropem dzisiaj kilka słów o zapachu Sisley L’Eau Revee d’Aria, który wiele osób utożsamia z dawną „Trójką”. Niestety, ja sam nie mogę się do tego odnieść i porównać obu wersji. Prawda jest jednak taka, że aktualna premiera to kompozycja bardzo ciekawa. Oparto ją na nucie imbiru, którą wzmocniono mocnymi akcentami skóry, paczuli, benzoinu, wanilii. Brzmi to ciężko, ale zaskakujący jest fakt, że aromat odbieramy jako lekki, letni i iskrzący.
Imbir jest tu oczywiście dominantą, ale czuć, że konstrukcja jest złożona. Początek jest bardziej cytrusowy. Przypomina mi nieco klimaty Heeley Zest de Gingembre lub Guerlain Ginger Piccante. W następnym rzucie imbir staje się cieplejszy, słoneczny. Nie tyle pachnie jak świeżo starty korzeń, co napar. Zyskuje tu nieco słodyczy, ciepła. Pojawia się też cień owocowego cukru. L’Eau Revee d’Aria staje się również nieco zielony, jakby perfumiarz przemycił niuans młodych liści porzeczki. I jest też element kisielowo-malinowy – takie skojarzenia często występują z kolei przy absolucie osmanthusa.
Warto jednak podkreślić, że przy tym całym kalejdoskopie obrazów, perfumy pozostają lekkie jak mgiełka i bardzo subtelne – znacznie bardziej od pozostałych pozycji tej serii marki Sisley.
Powiedziałbym, że Sisley L’Eau Revee d’Aria nie ma typowej bazy. Deklarowana paczula, benzoin, wanilia czy gałka muszkatołowa, tworzą raczej ciepłą, słodko-drzewną nutę bazy, która jest malutką, mięciutką poduszką dla akordów wcześniejszych. Co ciekawe, nawet po 3-4 godzinach wciąż czujemy tu imbir. To zakończenie jest ciekawe, naturalne. Bez nut tanich.
Opinia końcowa o perfumach Sisley L’Eau Revee d’Aria
Myślę sobie, że to kolejna ciekawa, dobrze zrobiona pozycja w portfolio marki. Gdyby perfumiarze mieli takie podejście do kreacji „świeżaków”, to świat byłby lepszy.