Tegoroczną edycję limitowaną chciałem poznać tym bardziej, że jej opis przywoływał wspomnienia o Limon Verde
Mojito, limonka, mięta – wszystko to brzmi tak, że Escada Brisa Cubana wylądowała na szczycie listy moich zapachów do poznania. Niestety, o klimatach dawnego dzieła Guerlain możemy pomarzyć. Jeśli przyjąć, że tamta kompozycja była szczytem w tej grupie perfum, tak Brisa Cubana wypada nawet nie przeciętnie.
Po pierwsze, pachnie syntetycznie i tanio. Nie ma w sobie ładunku zielonej botaniczności, ani kwaskowatości cytrusów. Przyjemnego powiewu mięty również nie zauważam. Za to czuć coś na kształt kremowego żelu po prysznic o nucie poliowocowej. Podczas pierwszego testu skojarzyło mi się to z miksem plastikowych tropikalnych owoców w wersji mleczno-balsamowej. To taki syntetyczny akord, który bardzo często można poczuć w kompozycjach z najniższej półki.
Podkreślam jednak, że owoce Brisa Cubana są wiele klas poniżej najlepszych, letnich limitowanek Escady. Kto uwielbia palemkowo-koktajlowe tropiki z dawnych wersji, to zapewne poczuje się zawiedziony. Mojito mamy zatem z proszku i w dodatku rozcieńczone. W ogóle mam też wrażenie, że kompozycja tej odsłony jest bardzo ulotna i raczej subtelna. „Rozcieńczenie” to zatem kolejne słowo-klucz.
Opinia końcowa o perfumach Escada Brisa Cubana
W mojej ocenie jest to słabizna. Rozczarowanie jest tym większe, że uwielbiam drinkowe klimaty najlepszych, letnich limitowanek tej marki. Zapach zatem należy do grona zbędnych i trudnych do zapamiętania.