Tak lawendowych perfum nie wąchałem od bardzo długiego czasu. Na półkach polskich perfumerii to jeden z najjaśniejszych punktów w tym temacie.
I choć premiera tego zapach odbyła się kilka tygodni temu, może nawet 3-4 miesiące wstecz, to jakoś mi umykał. Pamiętam, że pierwszy test blotterowy zrobiłem przypadkiem zwiedziony odmiennym, całkowicie srebrnym flakonem. Z lawendą jakoś nie jest mi po drodze. Poprzednich perfum tej marki – Lavender Palm – również nie recenzowałem. Tom Ford Lavender Extreme pachną jednak zjawiskowo. I coś mi w tych perfumach nie pasowało. Coś sprawiało, że mój nos był wręcz w jakiejś ekstazie i pod wpływem nowego bodźca. O tym za moment.
Nuta lawendowa gra w sposób odmienny od bodaj wszystkich innych perfum, które pamiętam. Jest naturalna, wyraźna, ale też w pewien sposób niezwykła. Skojarzenia z czystym olejkiem są jasne, lecz jednocześnie nie jest to olejek wprost. Zasługa tego stanu rzeczy to jednak sprawa złożona.
W oficjalnych materiałach czytamy, że Tom Ford Lavander Extreme to złożenie dwóch olejków lawendowych oraz jednego absolutu. O różnicach między olejkiem a absolutem przeczytacie tutaj: KLIK. To pierwszy powód, dla którego nuta lawendowa jest tu wyjątkowa. Niesie wrażenie świeżości, ziół, czystości, ale też ma podtony fizjologiczne (ale do stylu Guerlain Jicky jest bardzo daleko) oraz słodkie, a nawet kremowo-drzewne. Podejrzewam, że już samo złożenie tych trzech „różnych” lawend robiłoby super pracę.
Kompozycja Forda ma też orientalne podbicie. W bazie lawenda przybiera postać ogrzaną, bardziej cielesną. To jest świetnie zrobiona rzecz. Przez moment myślałem, że jest tu cynamon lub goździki, ale ich nie ma. Efekt ten jest zapewne zasługą bobu tonka lub jakiegoś akordu bazującego na kumarynie.
Oficjalne informacje
W oficjalnych materiałach producenta znajdziemy też informację o tym, że do kreacji Lavender Extreme wykorzystano olejek z nasion marchwi, który poddano „ekskluzywnej” enzymatycznej obróbce. W ogóle nie brałem tego do siebie. Aby jednak zweryfikować, czy w kompozycji są goździki, zerknąłem na spis alergenów. Jeśli wykorzystano by naturalny olejek goździkowy, to wówczas w składzie powinna znaleźć się informacja: „eugenol”. Nic takiego jednak nie jest tam napisane. Znalazłem jednak coś innego. Na piątek pozycji, po alkoholu, wodzie, kompozycji zapachowej i linalolu widnieje nazwa „tokoferol”. Co tam to mówi?
Ano to, że faktyczną bazą perfum Tom Ford Lavender Extreme jest naturalna lawenda – jej głównym składnikiem pachnącym jest właśnie linalol. Stąd jego stężenie w końcowych perfumach jest tak wysokie. Tokoferol to zaś witamina E – składnik, którego w życiu w perfumach nie widziałem. Znalazł się on tam najprawdopodobniej jako produkt uboczny, bezzapachowa składowa olejku z nasion marchwi.
To jest tak niespotykane zjawisko, że zdecydowałem się o nim napisać. I podejrzewam, że właśnie z powodu tej mnogości naturalnych składników perfumy te pachną tak niezwykle jak na zapach po prostu lawendowy. Sztuką jest bowiem „zabawa” naturą. Wybieranie z niej tego, co najciekawsze. Zmiany. Transformacje. Tak zresztą powstał Akigalwood, który po raz pierwszy wykorzystano w Miu Miu EdP, a który jest enzymatycznie zmienionym olejkiem paczulowym (a nie molekułą syntetyczną, jak myśli wiele osób).
Opinia końcowa o Tom Ford Lavender Extreme
Są to jedne z najlepszych na świecie perfum lawendowych. Polecam poznać i przede wszystkim przetestować na ubraniu. Na skórze zapach rozwija się szybciej i można nie zauważyć wielu detali.
To jest również ten wspaniały przykład, że naturalne składniki mają znacznie większą moc niż popłuczyny syntetyków. Myślę, że słusznie porównać Lavander Extreme do Sahara Noir pod względem podejścia do kreacji (a nie samego zapachu, bo te są totalnie różne). Sahara również powstała z wielu nowatorskich składników, które opracowano na kanwie naturalnych olejków specjalnie dla marki Tom Ford.
Kampania perfum Lavender Extreme
https://www.youtube.com/watch?v=-65n1H6DTF4